Pamiętam jak jeszcze z 5 lat temu panowało przeświadczenie,
że programista to facet w okularach korekcyjnych i koszuli w kratkę. Bez
dziewczyny, totalny no-life, nerd, geek i jeszcze parę angielskich słów. Zrobiłam
research i okazało się, że to stereotyp i można odesłać go do lamusa. W kręgu
moich znajomych przynajmniej połowa programistów ma bogate życie prywatne – nie
tylko siedzą przy swoich PS4 czy Xboxach, ale też chodzą na siłownię albo jeżdżą
wypasionym rowerem. Programiści dzisiejszych czasów mają również kobietę przy
boku, często nawet bardzo ładną kobietę, która dba o ich garderobę (wszystkie
kobiety tak mają, że muszą się wtrącić do szafy swojego faceta).
Muszę zgodzić się z poglądem, że ludzie, którzy trudnią się
pisaniem kodu i graniem w piłkarzyki w czasie pracy, mają bardzo specyficzny
charakter i poczucie humoru. To istoty trochę innej generacji, wyglądem
zbliżone do homo sapiens, ale niezbadane są losy i myśli ich mózgów. Programista
nawet jak nie myśli, to myśli. W czasie śniadania, obiadu, kolacji, w kinie,
pod prysznicem, on wciąż może się zastanawiać nad tym, dlaczego coś mu nie
działa, albo w jaki sposób coś zapisać. Ponadto ma cechę, której nie znosi każda
kobieta: potrafi nie słuchać. Jeśli ma - górnolotnie mówiąc – wenę, to choćby
się waliło, paliło, dopóki mu nic nie spadnie na laptopa i nie przypali palców,
będzie pisał kod.
Jako że programista to taka ciekawa ludzka jednostka,
stwierdziłam, że warto przedstawiać zdobyte obserwacje światu. A zrozumieją
tylko ci, którzy takiego życia doświadczyli.
Mój Programista to D. i tak będę go na tym blogu nazywać.
Pewnego razu jemy z D. zupę na mieście.
-Kotku, wiesz co mnie
zawsze irytuje jak jem zupę w lokalu?
- Wiem. Jak ktoś rzyga
obok jak jesz. Mnie też to czasem potrafi zirytować.
Będzie prawie jak w cyrku. Prawie, bo lepiej.